czwartek, 24 stycznia 2013

Piątek przed weselem...c.d.

Strojenie tego wielkiego namiotu nie zakończyło się w piątek (okolo 21:00 zostało przewrane na obrzędy przedślubne, o których napisze za chwilkę)...a przeciagnęło się niemalże do sobotniego późnego popołudnia.
Po nocy spędzonej u przesympatycznych sąsiadów Mirki stawiliśmy się rankiem do pomocy. Najważniejszym punktem programu było wykonanie prac na wysokościach:  dwóch "pająków" z bibuły, które tworzyły kolorowy dach na sali tanecznej i jadalnej.

Któż miałby się tym zająć jak nie Robert, pseudonim Pająk :)
Ja tam wolałam prace porządkowe  na poziomie ziemi...
Ale to było w sobotę, tymczasem nie mogę  pominąć piątkowego wieczoru!

Żeby wszystko bylo jasne muszę dodać, że Mirka pochodzi z podkołomyjsiej wsi Sadzawka, w której dzieje sie akcja opowieści, Alosza zaś z dużego, ponad trzystutysięcznego miasta Sumy  (ukr. Суми) w północno-wschodniej części Ukrainy, które opóścił na rzecz Kijowa

Około 21:00 w domu Panny Młodej  zaczęły się obrzędy przedślubne.W pokoju goscinnym ustawiono stoły w podkowe. Na szczytowym stole, przykrytym ludowym obrusem leżała drewniana patera, stroik dla Młodego, "wianek" dla Młodej i 4 stroiczki na rekę. Stoły obsiadały głównie koleżanki Mamy Mirki- kobiety miejscowe, nie szczególnie uroczyście ubrane (chociaż?!).
Na sali pojawił sie również Starosta, który do niedzielnych poprawin  prowadził ceremonię i stał na straży obrzędów.
Kobiety prowadziły ozywioną dyskusję, podczas gdy Młody i Młoda, oczekiwali na wezwanie zamknięci w swoich pokojach wraz z drużbami ( 4 panny jako drużki Mirki i 4 chłopaków jako towarzysze Aloszy).
Rozmowy zostały przerwane zaproszeniem na robienie gołabków. Kilka pań nienazbyt chętnie podniosło się z miejsc i ruszyło do letniej kuchni ( kuchni w starym domku, który stoi na posesji). Poszli tam także Rodzice Młodych, Dziadkowie Mirki, Starosta no i ciekwascy my.
 Od robienie gołabków zaczynaja się obrzędy bezpośredniego przygotowania do wesela.
Na stole stała wielka miednica ze sparzonymi liśćmi kapusty, miska z farszem i wspaniałe ceramiczne formy wysmarowane masłem, w której gołąbki będa się piekły.
Każdy z członków najbliższej rodziny nowożeńców zrobił 1 zawijasa: trzykrotnie się żegnał przed świetym obrazem, powtarzając za Starostą słowa (mające w przybliżeniu sens: niech się tak dobrze skończy, jak się zaczyna), wybierał liść, trzykrotnie nakładał porcję farszu, zawijał gołąbka i układał go w formie.

w akcji Tata Mirki,; pierwsza z lewej to Mama Loszy, druga Mama Mirki

Kiedy rodzina skończyła ceremoniał do roboty ( juz bez wielkich obrzędów) wzięły sie panie-ochotniczki i zawijały gołąbki przez kolejne 1,5 h , aż napełniły 4 naczynia. Ja wróciłam do pokoju gościnnego w celu obserwowania co porabiaja pozostałe kobiety. Te bawiły się przednio, dyskutując, podśpiewując i wymyślając kotylion dla starosty. Udało się zmontować wymowne szkaradzieństwo z kawałka kiełbasy, dwóch głowek czosnku, choinkowych gałazek i kolorowej bibuły.
Kiedy ekipa gołąbkowa szczęśliwie powróciła na pokoje zaczęły się obrzędy błogosławieństwa Młodych. Zawołano odświętnie ubranych Loszę i Mirkę, których rodzice pobłogosławili "kwiatkami"i "wiankiem".

Mirka ma na głowie wianok, a Loszka swój weselny kotylion

cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz